Dzień 10 ::
Dzisiejszy dzień zaczęliśmy od załatwienia problemu z internetem. Łatwo nie było zrozumieć nam o co chodziło sprzedawczyni mówiącej do nas płynnym i donośnym językiem włoskim (myślała że czym głośniej mówi tym lepiej rozumiemy).Ostatecznie doładowaliśmy konto i teraz powinno być wszystko ok. Korzystając z przystanku kupiliśmy też regionalna mozzarellę di bufala. Zwiedziliśmy dzisiaj niemal całe wybrzeże dookoła Neapolu. Najpierw małe miasteczka. Zaliczyliśmy też atrakcje turystyczna a mianowicie czynny wulkan Solfatara w miejscowości Pozzuoli,w której urodziła się Sophia Loren. Czynność wulkanu polega na wydzielaniu okropnie śmierdzącego (nie do zniesienia jak dla mnie) siarczanu. Chcieliśmy zrezygnować ze zwiedzania Neapolu lecz droga na drugą stronę wybrzeża wiodła przez miasto .Siłą rzeczy (i nie żałujemy) zwiedziliśmy sporą część jego obrzeża. Było to niezapomniane przeżycie. Włosi jeżdżą już tam tak brawurowo że co chwila miałam palpitacje serca a byłam tylko pasażerem.
W okolicach Neapolu na dziesięć samochodów może tylko jeden jak nie pół jest bez żadnej rysy, wgniecenia czy zadrapania, a ze trzy wyglądają jak by przeszły testy zderzeniowe. Po przejechaniu tego pełnego adrenaliny i specyficznych widoków odcinka, zaczęliśmy się wspinać po krętach drogach w poszukiwaniu noclegu. Przejeżdżaliśmy przez wiele fajnych miasteczek, mijaliśmy wiele urokliwych miejsc i widzieliśmy masę zapierających widoków, a miejsca do spania jak nie było tak nie ma. Nie poddaliśmy się za wcześnie i dojechaliśmy do wioski na szczycie góry skąd rozpościera się pod osłoną nocy z jednej strony widok na wybrzeże Neapolu i Wezuwiusz a z drugiej na wyspę Capri. Tutaj na rynku (mimo płatnego postoju) przystanęliśmy. Głodni i z wielkim hukiem w głowach poszliśmy na obiad do chyba jedynej pobliskiej restauracji. Kuba zjadł makaron z muszlami, a ja wybrałam talerz przystawek a raczej trzy talerze, na których dostaliśmy zapiekane kuli serowe i chlebowe, kawałki ośmiornicy, ser mozzarella i ricotta oraz grillowane warzywa.