AZJA Z PLECAKIEM || 2015-16 WIETNAM

Bac Ha na dalekiej północy i market Hmongów

Lao Cai

Do Lao Cai położonego tuż przy granicy z Chinami dojechaliśmy około 6 rano. Po wyjściu z dworca od razu zostaliśmy obskoczeni przez nagabywaczy oferujących nam transport do Sapa, gdzie wybierało się większość turystów. My do Sapa nie chcieliśmy pojechać, ze względu na to, iż jest to już miejsce skomercjalizowane i nieautentyczne. Wybraliśmy mieścinkę Bac Ha, w której co niedzielę odbywa się targ ściągający z pobliskich wiosek tutejszą góralską ludność czyli Hmongów i on właśnie nas interesował.

Ustaliliśmy z jedna z naganiaczek cenę 180.000 dongów za dwie osoby. Zaprowadziła nas do właściwego busika i tam od razu nas wciągnęli do środka kierowcy. Zdejmują mi plecak i usadzają. Chwila, chwila a opłata (jak teraz nie ustalę to rzucą później cenę z kosmosu). Zaczynam wyciągać 200.000 dongów z portfela bo nie mieliśmy drobniej, a temu ręce się kleją w jego stronę i chce mi wyciągnąć więcej. Krzyczymy, że nie ma mowy, że ustalone było 180.000. Zobaczył jednak kolejnych chętnych przy busie i zawinął się nie wydając reszty. Złota zasada pięć razy trzeba potwierdzać ustaloną (oczywiście wcześniej) cenę zanim się wsiądzie do środka transportu, zamówi się jedzenie czy też coś kupi. Najlepiej też mieć drobne pieniądze aby dać odliczoną kwotę. Wiadomo, każdy to wie, ale często w ferworze pośpiechu, zmęczenia czy zamieszania łatwo o tym zapomnieć i się kilka razy sparzyć tak jak i my.

Targ Hmongów w Bac Ha

Transport do Bac Ha trwał około dwie godziny. Oprócz nas jechały jeszcze dwie pary turystów, a tak bus został dopchany ludnością miejscową i towarami. W czasie drogi towarzyszyła nam siarczysta mgła. W tym okresie kiepska pogoda i odczuwalne zimno jest normą, nas jednak po chwili od przyjazdu ugościło słońce i wyjątkowo wysoka temperatura. Nic tylko zdjąć warstwy, zarzucić plecaki i wpaść w sam środek targu.

Bac ha na codzień senna mieścina w niedzielne poranki wypełnia się setkami Hmongów, dla których często to jest jedyna okazja aby coś kupić lub sprzedać. Wiele kobiet przemierza pieszo liczne kilometry górskimi drogami aby się tu dostać. Przeważa ludność Kwiecistych Hmongów. Kobiety ubrane w misternie tkane, wyszywane i zdobione stroje etniczne nadają targowi kolorytu. Twarze starszych z nich kreślone są licznymi zmarszczkami, a złote zęby połyskują w słońcu.

Targ podzielony jest na kilka stref w jednej dominują stroje i tkaniny, w drugiej warzywa, owoce, mięso i ryby, a w trzeciej żywe zwierzęta. Ta cześć budzi mieszane odczucia, ponieważ sposób handlowania zwierzętami jest mocno prymitywny i nie humanitarny. Z jednej strony to ich życie i zwyczaje, które są inne od naszych i są ciekawe do obserwacji, z drugiej strony serce się kraja jak widzimy psy w klatkach, ptactwo upchane do nich aż do granic możliwości, bawoły ciągnięte sznurkiem za nos i prosiaki w workach. Do tego okropny ich skowyt podczas wsadzania ich do nich i pisk wijących się na linkach szczeniaków.

Targ w Bac Ha różni się od innych ponieważ nadal zachował swoją autentyczność i lokalny charakter. Dociera tu mało turystów. Głównie z kilku godzinnymi zorganizowanymi wycieczkami z Sapa i Lao Cai. My byliśmy na targu jedyni.

Kawa po wietnamsku

Po tym pełnym kolorów, zapachów i wrażeń poranku poszliśmy pożywić się ciepłym Pho i zregenerować wietnamską kawką, która jest niezwykle smaczna. Mało kto wie ale Wietnam jest drugim po Brazylii producentem kawy na świecie (blisko 15% udziału). Kawa wietnamska (Cà Phê) najczęściej jest zaparzana w specjalnym metalowym filtrze phin i w wersji białej podawanej z mlekiem skondensowanym.

Może być pita na ciepło lub z kostkami lodu. Tak jak Włosi popijają espresso wodą to Wietnamczycy kawę popijają zieloną herbatą. Smaku kawie daje przede wszystkim tradycyjny sposób jej palenia, podczas którego dodawana jest niewielka ilość tłuszczu maślanego. Tworzy od tłustą karmelową otoczkę, która daje kawie charakterystyczny czekoladowy posmak.

Okolice Bac Ha

W okolicy Bac Ha też znajdują się góry z licznymi polami ryżowymi i wioskami mniejszości etnicznych. Postanowiliśmy je zwiedzić skuterem, który wynajęliśmy w jednym z hoteli. Obsługiwał nas bardzo miły chłopak, dość dobrze mówiący po angielsku. Narysował nam 30km trasę w jedną stronę, którą warto przejechać. Po krótkim teście skutera, pojechaliśmy serpentynami do wyznaczonej mieściny. Widoki na porośnięte bujnie roślinnością góry z tarasowymi polami ryżowymi i poprzylepianymi do nich drewnianymi domkami niesamowite. Do tego to powietrze. Jak skrajnie inne niż to w Hanoi.


Po krótkiej przerwie na obiad z widokiem na kobitki po drugiej stronie ulicy, gdzie jedna drugiej wyciągała z głowy pęsetką jak się można domyśleć jakieś robactwo pojechaliśmy zwiedzić drugą stronę miasta. Niestety sytuacja widziana podczas obiadu (nie pierwszy raz) przyprawiła mnie o fobię złapania czegoś na swoją głowę i od tej pory jeżdżę w komunikacji w kapturze.

Czas jechać dalej

U miłego hotelarza zamówiliśmy też bilet na nocny autobus do Hanoi, z którego mieliśmy dalej jechać do Ninh Binh, spróbowaliśmy wina ryżowego czyli tutejszego bimbru i pokiblowaliśmy trochę w restauracji czekając na transport. Późnym wieczorem wyjechaliśmy z Bac Ha ulokowani na podwójnych leżących fotelach, na drugim poziomie. Mogło by się wydawać, że wygodnie ale tak nie było. Fotele bardzo wąskie i krótkie. Skrojone pod standardowego Azjatę.

You Might Also Like