AZJA Z PLECAKIEM || 2015-16 KAMBODŻA WIETNAM

Delta Mekongu || życie mieszkańców i szopka z przekroczeniem granicy.

Delta Mekongu

Dzień rozpoczęliśmy jeszcze przed wschodem słońca. Spakowani ulokowaliśmy się w restauracji na tarasie. Wcinając bułkę z omletem, naszym oczom ukazał się rozświetlony wschodzącym słońcem widok na rzekę. Nie można powiedzieć, że był piękny, bo co jest pięknego w domach z blachy i wodzie, ale był majestatyczny. Między tą blachą i wodą w każdym kącie toczyło się życie. Tu ktoś mył o zgrozo w rzeczne zęby, tam kury witały wschód rozciągając swoje skrzydła, tu na łódce łowiono ryby, tam coś się spalało w piecu. Wszystkie te scenki podświetlone ciepłym odcieniem słońca powielały się w odbiciu wody.

Po śniadaniu busem zostaliśmy podwiezieni do przystani, skąd miała odpływać łódka w naszą dalszą wycieczkę po rzecze. Granice z Kambodża chcieliśmy przekroczyć drogą wodną i mieliśmy to zrobić za parę godzin. Musieliśmy przez odpłynięciem wypełnić w tym celu jakieś papierki.

Pierwszym dość bliskim przystankiem na naszej trasie okazał się jeden z domów na wodzie przeznaczony na hodowlę ryb. Piętrzyły się one pod podłoga, gdzie były dokarmiane przez hodowców, a i dodatkowo przez turystów zmieloną karmą. My zwiedziliśmy tam bardziej odległe od tłumu podziwiających ryby kąty.

Wioska przy Delcie Mekongu

Popyrkaliśmy dalej trochę jeszcze łódka i zatrzymaliśmy się w wiosce z domami na balach. Usytuowane są tak wysoko ze względu na zmieniający się znacznie podczas roku poziomu rzeki. Mieszkańcy okazali się wyznawcami Islamu. Nasze serca skradły tamtejsze dzieci, a w szczególności dwie dziewczynki. Z zaciekawieniem oglądały siebie w odbiciu tabletu i chichocząc za nami ganiały.

Przekraczanie granicy

Wykupując wycieczkę mogliśmy wybrać opcje dostania się dalej do Kambodży albo speedboatem (czyli szybko i za dopłatą) albo zwykłą łódka (czyli wolno i taniej). Wybraliśmy tą drugą opcje, nie tylko ze względu na koszta, ale to, że chcieliśmy zobaczyć więcej tego co oferuje dla oczy Delta Mekongu. I tak w okrojonym już gronie zwiedzających, po chyba 3 godzinach płynięcia dotarliśmy do nadbrzeżnego punktu przejścia granicznego.

I tu zaczęła się zasłyszana już przez nas wcześniej szopka z przekroczeniem granicy. Kazano nam oddać dokumenty czego nie chcieliśmy zrobić, no ale inaczej się nie dało. Powędrowały one z jakimś mundurowym do pokoiku i spędziły tam sporo czasu. Jak już otrzymaliśmy dokumenty zostaliśmy poinformowani, że mamy czekać na busa, który zaraz po nas przyjedzie i zawiezie nas do Phnom Penh. Na busa nie czekaliśmy chwili, ale dobrze ponad godzinę. Ogólnie było tam takie zamieszanie, że tylko każdy, każdego wzajemnie pytał co się dzieje. Bus w końcu przyjechał. Przewiózł nas jednak tylko z kilometr i się zatrzymał.

Co znowu, a no kolejne przejście. Ja już spodziewałam się co będzie grane. Będą chcieli od nas wyciągnąć łapówkę za przejcie granicy. I tak właśnie było. Twierdzili, że mają teraz przerwę obiadowa i nikogo na granicy nie ma. Był tylko jeden facet, który uważał, że za wizę musimy zapłacić 35$. Ja się do tematu przygotowała i wiedziałem, że naprawdę kosztuje ona 30$, a 5$ jest niczym innym jak łapówą. Uprzedziłam przed tym współpodróżnych. Kilku z nich dołączyło do mojej kłótni z celnikiem ale kilku zlało temat i od razu zapłacili. Pomimo, iż pokazywała celników oficjalna cenę w internecie, to nie dało się nic zrobić. Trudno.

Ważne, że znaleźliśmy się w Kambodży, gdzie chcieliśmy przywitać Nowy Rok.

Kambodża

W drodze do stolicy Phnom Penh, co pierwsze zauważyliśmy, że jest inne niż Wietnamie to kolor krów. Zamiast brązowych były białe.

Bus dowiódł nas na obrzeżne miasta. Do centrum dostaliśmy się tuktukiem. Pierwsze co to udaliśmy się do biura podróży aby kupić bilet na następny dzień do Kep. Jak się okazało biletów już nie było. Jutro sylwester i każdy chce się gdzieś dostać. Na szczęście sprzedawca, gdzieś podzwonił i bilety się znalazły. Co prawda na najdroższy transport ale miało być przynajmniej komfortowo.

Teraz kolejne wyzwanie- znaleźć nocleg. Ja w miedzy czasie obskoczyłam pobliskie hostele ale było albo pełno albo drogo. Sprzedawca powiedział, że ktoś od niego z rodziny mam tani pokój dla nas. Niezbyt chcieliśmy się skusić, ale powiedział, że dowiezie nas tam za darmo tuktuk. Postanowiliśmy zaryzykować. Tuktuk dowiózł nas pod hostel to fakt, ale właściciel okazał się rodowitym brytolem (czyli żadna kmerska rodzina), a cena nie aż tak niska. Na szczęście pokój w miarę. Właściciel przeszedł się też z nami ulica i pomógł ogarnąć kartę internetowa i wymienić pieniądze. W Kambodży na równi z lokalną waluta używane sa dolary.

Z biura turystycznego do hostelu wcale nie było tak blisko, a i jechaliśmy bardzo pokrętnie nie skupiając się zbytnio na drodze, a przecież jutro z rana musieliśmy dotrzeć z powrotem tam na autobus. Postanowiliśmy, wiec się przespacerować i odnaleźć miejsce odjazdu. Trochę pobłądziliśmy ale w końcu się udało. Czas do wieczora spędziliśmy szwendając się po ulicach centrum.

You Might Also Like