Kep
W Kep autokar podwiózł nas można to nazwać na tutejszy rynek położony tuż obok niewielkiej plaży. Nasz hostel znajdował się kilka kilometrów dalej ale zanim się do niego udaliśmy nasze pierwsze kroki skierowaliśmy do niewielkiego stoiska z grillem, z którego serwowane były pieczone na patyku smakowite ryby i inne owoce morza.
Podczas jedzenia przyjrzeliśmy się ciekawemu rozwiązaniu. Na placyku na wymurowanym podwyższeniu były powydzielane jedna obok drugiej parcelki, przypominające swoją zabudową altany. Parcelki zajmowały grupki ludzi, czy to cale rodziny, czy znajomi. Rozkładali tam sobie maty do siedzenia i wieszali na palikach hamaki. Przynosili swój prowiant lub kupowali jedzenie z grilla. Fajny pomysł na biesiadowanie.
Po wytargowaniu ceny u kierowcy pojechaliśmy tuktukem do naszego hostelu Kepmandou Lounge-Bar, który okazał się bardzo fajnym miejscem. Z dużego tarasu rozciągał się ładny widok na okolice.
Zaplanowaliśmy wynająć sobie rowery, aby moc się niezależnie przemieszać. W hostelu nie było wypożyczalni, wiec przeszliśmy się kawałek dalej. W końcu udało nam się taką znaleźć, ale jak podliczyliśmy koszt wynajmu dwóch rowerów na jeden dzień to niedużo więcej dopłaciliśmy i wynajęliśmy skuter. Popołudniu pojechaliśmy trochę wypocząć na plaże. Wracając zahaczyliśmy o sklep i kupiliśmy na noc sylwestrowa towar dość deficytowy czyli wino.
Przywitanie Nowego Roku w Kep na plaży
W naszym hostelu szykowała się mocno nagłaśniana impreza sylwestrowa. My jednak zdecydowaliśmy się przywitać Nowy Rok na plaży. Szybki prysznic i z powrotem w stronę rynku. Pomimo, iż byliśmy skuterem utknęliśmy w niemałym korku. Postanowiliśmy , więc zostawić skuter nieco z boku i dojść dalej na piechotę.
Cala plaża była zasiana piknikującymi grupami Khmerów. Turystów było jak na lekarstwo i o to nam chodziło. Najpierw usiedliśmy przy stoliku i zamówiliśmy, co lepsze przekąski z grilla.
Jak tylko weszliśmy na plaże i chwile się porozglądaliśmy zostaliśmy zaproszeni gestem do grona jednej z grup. Praktycznie nie mówili po angielsku, ale jakoś na migi i wymieniając kilak słów udało nam się porozumieć. Zostaliśmy ugoszczeni jedzeniem i piciem. Nie zabrakło tez wesołych z nas podśmiechiwań, w szczególności jak zabraliśmy się za jedzenie czegoś, co nie mogło nam przejść przez gardła ze względu chociażby na ilość kosi, a nie wypadła nam tego nie zjeść. Uraczyli nas tez dużo ilością piwa, bo jak tylko nam się kończyło w kubeczku od razu było uzupełniane. Fajnie, fajnie ale chcieliśmy zobaczyć, co się dzieje dalej. Trochę jednak nam było niezręcznie, bo w sumie tak nas goszczą, a my zaraz uciekamy. W końcu pod jakim pretekstem odeszliśmy, można powiedzieć od stołu.
Plaza była pełna ludzi w każdym wieku. Dzieci radośnie biegały, cale rodziny spędzały razem czas, ktoś obchodził urodzimy, młodzież ustawiała ze świec napisy. Bliżej północy ku niebu zaczęto puszczać lampiony i sztuczne ognie, a to wszystko z uśmiechem i w przyjaznej atmosferze.
O północy nad wodą pojawiło się jeszcze więcej lampionów i sztucznych ogni. Kilka minut później odbył się pokaz sztucznych ogni. Wtedy pomyśleliśmy, ze czas zacząć imprezę. I tu się mocno zdziwiliśmy. Około 12:30 plaża zamiast ożyć nagle zaczęła w szybkim tempie pustoszeć.
Podjechaliśmy wiec do mijanego wcześniej miejsca w którym odbywał się swego rodzaju Noworoczny odpust. Tam jednak tez już prawie pusto. Zostało tylko kilka stoisk z jedzeniem, którym głównie z robakami i skisłymi jajkami.
Z niedosytem zabawy wróciliśmy do hostelu i pierwsze chwile Nowego Roku przetańczyliśmy z ludźmi z całego świata.