Droga z Georgioupolis do Plaży Elafonisi
Po szybki otrzepaniu się po kraksie, ruszyliśmy dalej w stronę naszego celu Elafonisi. Przejechaliśmy obok Chani i przed miejscowością Kisamos odbiliśmy w lewo. Drogą prowadząca przez min. Potamida i Elos jechaliśmy w stronę wybrzeża. Po drodze zatrzymaliśmy się w niewielkiej miejscowości Voulgaro na kawę i krótki spacer.
Plaża Elafonisi
Przed samym Elafonisi wąska kręta droga zmienia się w podobną szutrowa. Prowadzi ona, aż od parkingu przy plaży. Jest on wielki i bardzo zatłoczony. Jak go zobaczyliśmy to się nieco przeraziliśmy, ze nie znajdziemy tu ani miejsc na samochód, ani dla nas na plaży.
Głównym założeniem naszego pobytu tu, było popływanie na kitcie. Zlokalizowaliśmy więc szkółkę i przez labirynt samochodów przejechaliśmy na skrajną część parkingu po prawej stronie. Udało nam się tam upolować całkiem dobre miejsce zaraz przy budce ze szkółką i przejściu na plażę.
Pobyt zaczęliśmy od zbadania warunków do pływania. Porozmawialiśmy na ten temat z dziewczyną ze szkółki oraz jej właścicielem, sympatycznym grekiem, z którym podczas pobytu zdążyliśmy się trochę „zaprzyjaźnić”
Okazało się, że przez ostatnie dni wiatr wieje od strony gór przez co jest dość slaby i bardzo nierówny, czyli gasty, gasty. Miało się to jednak trochę zmienić w kolejnych dniach.
Leżąc na plaży Kuba zamiast podziwiać piękne widoki na lazurową wodę i oddać się relaksowi, co chwila przeżywał słabe warunki wiatrowe i niemalże podskakiwał, jak trochę bardziej powiało 😉 Nie ma co się dziwić. Pływanie w tak pięknym miejscu, z płyciutką, przezroczystą wodą to marzenie. Niestety tego dnia nie rozwiało się na tyle, aby można było chociaż kilka halsów zrobić.
Zamiast pływania poszliśmy na spacer po plaży Elafonisi. Całe życie turystyczne kumuluje się przy płatnych leżakach, zaraz przy parkingu i przy wąskim paśmie plaży oddzielającym dwie laguny i łączącym wybrzeże z wyspą, od której plaża wzięła swoja nazwę.
Widoki są tu nieziemskie. Woda o najpiękniejszych odcieniach niebieskiego z różowym paskiem przy brzegu hipnotyzuje i zachęca do potaplania się w niej. Aby popływać trzeba odejść spory kawałek ponieważ wszędzie jest bardzo płytko.
Z różowym piaskiem, powstałym z pokruszonego koralowca wiąże się legenda. W 1824 roku wojska tureckie brutalnie wymordowały szukające na wyspie schronienia kobiety i dzieci. Zginęło tu śmiercią tragiczna około 600 dusz. Plaża spływała krwią, która zamieniła kolor piasku już na zawsze.
Kiedy odejdziemy kawałek od strefy leżaków i dotrzemy do wyspy dodatkowo możemy cieszyć oczy endemiczną roślinnością, wydmami i wystającymi z wody skałami. Możemy też znaleźć kawałek rajskiej plaży tylko dla siebie.
Po zachodzie słońca
Na tą noc i kolejną zostaliśmy na parkingu przy plaży. Późnym popołudniem zaczyna się ona szybko przeludniać. Robi się wtedy bardzo przyjemnie. Zachody słońca podziwialiśmy już z garstką ludzi, a po zmroku byliśmy całkowicie sami. Jedynie z gwieździstym niebem i odgłosem dzwonków pasących się niedaleko owiec. Warto było złamać obowiązujące to miejsce wszystkie zakazy, takie jak kempingowanie, zostanie na noc i rozpalenie ognia 😉
Kolejny dzień
Następnego dnia i kolejnego warunki były już znacznie lepsze i popływaliśmy na kajecie. Zweryfikowało to trochę spot, który mógłby wydawać się idealny. Niestety nie do końca był. Minusem był nadal szkwalisty wiatr, miejscami zbyt płytka woda z wystającymi skałkami i krótki odcinek od brzegu do brzegu z przeszkodami w formie większych skał. Pomimo płytkiej wody (trzeba uważać na nogi bo dno jest ostre) spot raczej wskazany dla bardziej zaawansowanych zawodników.
Niewątpliwym plusem jest widownia. Dwa latawce na błękitnej lagunie przyciągały tłumy znudzonych plażowiczów, którzy namiętnie robili Kubie zdjęcia, jak i sobie na tle Kuby. Tyle fotek z jednego dnia to chyba jeszcze nie miał. Trzeba tylko by przegrzebać Instagram aby je obejrzeć.
Kilometr w górę od plaży znajduje się kilka tawern i sklep. Można w nich całkiem dobrze zjeść i przyjrzeć się lagunie z góry.
Elafonisi czy to na kita, czy to na plażę lub spacer na pewno warto odwiedzić. Nie widząc jej na żywo trudno sobie wyobrazić, że w Europie mamy mini Karaiby.