Rethymnon
Po spędzeniu części dnia na plaży Preveli, chcieliśmy pojechać dalej południowym wybrzeżem i dojechać do Elafonisi. Nasze plany zweryfikowała niestety mapa i topografia terenu. Za kilkadziesiąt kilometrów wyrosły by przed nami Góry Białe, przez które byśmy nie przejechali. Na Elafonisi zaczęło nam się nieco spieszyć, ze względu na prognozę wiatrową, która miała za kilka dni się skończyć. Zdecydowaliśmy się na najszybsza drogę, czyli na północ w stronę Rethymnonu, następnie obok Chani na zachód i na koniec w dół na południe. Po drodze zdecydowaliśmy się zahaczyć o Rethynon z racji, że w tym wypadku zapewne na kontynent wrócimy z portu w Chani i już w tę stronę nie wrócimy.
Rethymnon jest trzecim co do wielkości miastem Krety. Na wschód od miasta rozciąga się piaszczysta i długa na prawie 12 km plaża. Wybrzeże w tamtej części zasiane jest podobno licznymi hotelami, restauracjami i sklepami z pamiątkami. My skoncentrowaliśmy się na starówce. Mieści się tu dużo po tureckich i weneckich budowli, w tym największy zabytek w postaci twierdzy. Chcieliśmy odwiedzić tu zapowiadająca się ciekawie galerie sztuki, ale i tym razem mieliśmy pecha i galeria okazała się nieczynna do wieczora.
Poszwendaliśmy się za to wąskimi uliczkami, zjedliśmy kebaba i zatrzymaliśmy się na kawę. Przy wybrzeżu znajdują się liczne lepszej klasy restauracje, bary i kluby. W głębi starówki znajdziemy ekskluzywne sklepy, sklepiki z pamiątkami, kawiarnie i mniejsze restauracyjki.
Warto tu oderwać oczy od witryn i spojrzeć w górę (podobno mało kto patrzy w górę zwiedzają, dziwne nie?), gdzie dominują mocno nadgryzione zębem czasu fasady budynków. Jak dla mnie to właśnie było ciekawe i stanowi o uroku oraz klimacie tego miejsca.
Podczas dalszej drogi towarzyszył nam widok nabarwne niebo.
Georioupolis
Pod wieczór dojechaliśmy do Georgioupolis. Ulokowaliśmy się busem przy plaży z widokiem na porcik oraz efektownie położoną kapliczkę Agios Nikolaos. Znajduje się ona na malutkiej wysepce oddalonej od brzegu. Romantycznego widoku dopełniają przelewające się przy jej murach wody Morza Kreteńskiego. Prowadzi do niej wąska ścieżka przez kamienie, a przejście przy falującym morzu to nie lada wyczyn.
Jak już znaleźliśmy się w miasteczku turystycznym to postanowiliśmy, gdzieś się zabawić. Odstawiliśmy się jak stróże w Boże Ciało (czyli ubraliśmy się w mniej plażowe ubranie, użyliśmy szczotki do włosów i zażyliśmy francuskiego prysznica) i poszliśmy szukać atrakcji.
Trafiliśmy na jeden beachbar. Ze względu na wczesną porę jeszcze nikogo w nim nie było. Podpytaliśmy kelnerkę, kiedy impreza się rozkręca. Niestety okazało się, że ze względu na pogodę (było trochę chłodniej i bardzo pochmurnie) impreza prawdopodobnie będzie odwołana.
Idąc dalej mieliśmy kino w plenerze, w którym puszczany był polski film. Sadząc po tym i po dużej ilości spotkanych rodaków jest to popularne miejsce wyjazdowe.
Po przejściu części miasteczka mieliśmy wracać do busa, trafiliśmy wtedy na ryneczek. Usytuowana była na nim scena, a wszystkie knajpki w koło niego były zapełnione ludźmi (w większości emerytami). Jak nic cos się będzie działo.
Dorwaliśmy jeden z ostatnich wolnych stolików i przy karafce winka doczekaliśmy się występów. Był to pokaz tradycyjnych tańców i śpiewów Kreteńskich. Atrakcja mogło by się wydawca, mało porywająca, ale nic mylnego. Miło było popatrzeć na momentami bardzo widowiskowe tańce i posłuchać przejmujących melodii. Widoku dopełnił nam jeden z muzyków, który był bardzo podobny do Khala Drogo (Gra o tron ).
Po miłym wieczorze, trafił nam się pechowy początek dnia. Zaczęliśmy go spokojnie śniadaniem i krótkim spacerem po okolicy.
Pechowy poranek
Wyjeżdżając z miasteczka, z naprzeciwka jechała na sygnale karetka. Kuba bardzo wziął do siebie ustąpienie jej drogi i za bardzo przytulił się do murowanego ogrodzenia. Do tego jeszcze przednie koło ześlizgnęło się ze spadku i tak na koniec okropnego dźwięku gniecionej blachy zatrzymaliśmy się bokiem na owym murze. Oczami wyobraźni widziałam już zniszczenia. Niestety potwierdziły się one jak tylko wysiadłam. Poza ogromną rysą i wgnieceniem, zauważyłam wygięte koło. Przez głowę przebiegły mi wtedy najgorsze scenariusze typu, że już samochód dzisiaj dalej nie pojedzie, że czeka nas warsztat i z Elafonisi się pożegnałam. Na szczęście po wypchnięci samochodu ze spadku, krzywe wcześniej koło było tylko winą ustawienia go względem drogi i muru. Kubie udało się tez naprostować trochę wgniecenie.
Całe zajście i moje zdenerwowanie widział jeden Grek. Pomógł nam wypchnąć samochód, a na pożegnanie dla pocieszenia włożył w moje ręce górę pomidorów. Miło z jego strony 😊