Ostatnim naszym przystankiem w Kambodży jest Siem Reap. Stąd przez trzy dni wyruszaliśmy naszymi wypożyczonymi za 2$ rozklekotanymi rowerami zwiedzać kompleks Angkor, czyli dawne imperium Khmerskie. Codzienne rowerowe wycieczki okazały się dla nas nie lada wyzwaniem.
Po pierwsze dlatego, że byliśmy odwodnieni i osłabieni z powodu ciągnacyjnych się problemów żołądkowych, po drugie z powodu dużych odległości do pokonania (do samego kompleksu z miasta jet 7 km, a dystanse pomiędzy kolejnymi świątyniami też nie są małe), po trzecie rowery i drogi nie należały do tych pierwszorzędnej jakości, po czwarte panował niesłychany upał, po piąte do tego wszystkiego trzeba było się nachodzić po licznych schodkach. Chyba nigdy wcześniej nie wymieniliśmy między sobą tylu zdań dotyczących tego, że ledwo żyjemy, że zaraz zemdlejemy, że musimy odpocząć itp.
Do tej pory, wspominając zwiedzanie Angkor, zastanawiam się jakim cudem daliśmy radę w ciągu 3 dni przejechać ponad 60km w takich warunkach i pokonać dodatkowych kilkadziesiąt piechotą. Chyba przy życiu podtrzymywały nas wypijane po drodze w dużych ilościach świeżo wyciśnięte soki i kokosy za jednego dolara. Na pewno też dużym motywatorem było to co widzieliśmy. W końcu spełniało się jedno z moich marzeń podróżniczych.
Zwiedzanie podzieliliśmy na trzy dni. Pierwszego dnia załatwiliśmy kwestie organizacyjne, jak nocleg, wypożyczenie rowerów i kupienie biletu wstępu. Pod koniec dnia zwiedziliśmy najbardziej znaną, największą i najważniejszą świątynie- Angkor Wat. Drugi dzień upłynął nam na zwiedzaniu kompleksu Angkor Thom z licznymi rozrabiającymi małpami i świątyni Ta Phrom znaną min. z filmu Tomb Rider oraz porastających ją inwazyjnie drzew. Trzeci dzień został nam na zobaczenie pozostałych świątyń znajdujących się na tzw. dużej pętli zwiedzania.
Ostatnie siły każdego dnia przeznaczyliśmy na szwendanie się po Siem Reap w celach poznawczych, zakupowych i jedzeniowych. Udało nam się też spotkać z Kasią i Michałem (rodzina prowadząca blog Jedźmy Gdzieś) i spędzić z nimi jeden wieczór, a w drodze powrotnej do Bangkoku spotkaliśmy w autokarze znajomych z Polski, co utwierdziło nas w przekonaniu, że ten świat to jednak mały jest.