Guca | dzień 1
Na Festiwal Trąbki w Guca, o oficjalnej nazwie Dragaczewski Festiwal Trębaczy, ale nazywany też potocznie serbskim Woodstokiem, chcieliśmy się wybrać już od dawna. Zawsze jednak było nam nie po drodze z kierunkiem naszego wyjazdu, albo z terminem. W tym roku wszystko udało się zgrać. Teraz od Belgradu dzieliło nas już tylko 160km i będziemy mogli uczestniczy w dwóch ostatnich dniach festiwalu.
Guca
Po dojechaniu na miejsce w oczy rzuciły nam się setki samochodów, namiotów i jeszcze więcej ludzi. Głośna muzyka dobiegała za każdego rogu. Zostawiliśmy przy jakiejś bocznej drodze busa i postanowiliśmy zrobić rekonesans w temacie noclegu.
Na dużym parkingu nie opodal głównej sceny można było nocować za darmo. Do niego przylegała mała wydzielona strefa tzw. parking prywatny, który na nasze oko różnił się jedynie tym ze wjazd był zagrodzony i cena za noc to łącznie coś ponad 20E. Nie warto tym bardziej, ze praktycznie każdy kemping (pole z wygódka i prowizorycznym prysznicem) kosztował 5E od osoby niezależnie czy spało się pod namiotem czy np. w kamperze.
Zależało nam na możliwości wzięcia prysznica (nie muszę przypominać jak jest gorąco). Mieliśmy również lekką obawę o spokój i panujący rozgardiasz na parkingu. Zdecydowaliśmy się na jeden z kempingów (o nazwie chyba Etno). Był on w miarę pusty, położony nieco na uboczu (czytaj mniej narażony na hałas) i do tego przy niezłe wyglądającej knajpce, którą prowadził brat właściciela. Mieliśmy zostać tam jedna noc i przenieść się na parking, ale w końcu zostaliśmy dwie.
Pogoda w Gucy, jak już wspomniałam, była podobna do tej od początku wyjazdu. Czyli gorąco i duszno. Dla ochłody od razu wskoczyliśmy pod prysznic. Kiedy poszliśmy na obiad do wspomnianej knajpki, nagle rozpętała się burza i nastąpiło oberwanie chmury. Bardzo się tez ochłodziło. Temperatura spadła o ponad 10 stopni. Chłodniej już zostało do końca naszego pobytu.
Podczas obiadu z powodu braku miejsca dosiadły się do nas dwie Polki, które wraz ze znajomymi były już na festiwalu od kilku dni. Dowiedzieliśmy się od nich kilku ciekawostek. Podobno przy wyjeździe z Guca przy drodze trzeba dmuchnąć w alkomat. Jak wynik nie będzie pozwalał na prowadzenie samochodu to delikwent zostanie cofnięty, w celu dalszej regeneracji przed drogą. Serbowie bardzo lubią Polaków. Okazują to min. hojnym częstowaniem ich Rakiją oraz wieszaniem Polskich flag. Podobno tez nie warto pić najtańszego piwa w żółtej puszce (Jelen) tylko to troszkę droższe w niebieskiej (Lav). Ponoć mniejszy kac. Na główną scenę nie można wnosić własnego alkoholu, no chyba ze tak jak dziewczyny wchodzi się w obstawie policji (znajomi poznanych Serbów).
Festiwal
Po burzy przeszliśmy się po niewielkim miasteczku, które znajdowało się z jednej strony rzeki. Wąskie uliczki były zasłane, przygotowanymi na okazje festiwalu restauracjami, małymi barkami z jeszcze mniejszymi przestrzeniami do tańczenia oraz masą stoisk z „pamiątkami” i kiczowatymi gadżetami. Muzyka docierała zewsząd, tworząc kakofonię, która delikatnie ustawała po zbliżeniu się do danego punktu emisji. Muzyka leciała z każdego baru, restauracji, stoisk sprzedających płyty.
Najlepsza była ta grana na żywo. Przez konkurujące ze sobą o odbiorców zespoły, które można było spotkać na ulicach i w restauracjach. Przy nich zbierały się grupki ludzi. Większość z nich tańczyła w koło nich lub z nimi. Mogło się tez zdarzyć, ze trąbka była przystawiana wprost do ucha. Co lepsze przygrywki nagradzane były wrzucanymi do trąbek banknotami.
Najwięcej działo się na placyku pod pomnikiem trębacza. Tam było najwięcej muzyków i bawiących się ludzi. Biedny posag w te dni nie miał spokoju.
Po drugiej stronie rzeki rozstawione było wesołe miasteczko. Można było tez tam znaleźć basem, w którym mieliśmy zamiar wykąpać się następnego dnia, ale pogoda nam na to nie pozwoliła. Zrobiło się tak zimno, ze w odróżnieniu od dnia przyjazdu był on kompletnie pusty, a nawet zamknięty.
Tam tez mieściła się na stadionie scena główną, na której pierwszego wieczoru naszego pobytu odbywały się koncerty konkursowe najlepszych zespołów. Grali rewelacyjnie. I pomimo deszczu i tego, ze nie znaliśmy utworów, bawiliśmy wyśmienicie. Najpierw zaczęliśmy ruszać stópką, następnie podskakiwać włączając w to powoli kocie ruchy, aż przeszliśmy do regularnego dzikiego tańca, który nie miał końca.
Po koncertach przenieśliśmy się na kemping obok naszego, gdzie wiedzieliśmy, ze można dalej potańczyć. Co prawda muzyka puszczana była z YouTuba, ale cały czas w bałkańskim klimacie. Zabawa nie miała końca.
Guca | dzień 2
Następnego dnia już trochę z mniejsza energia powtórzyliśmy szlak z poprzedniego wieczora. Tym razem na scenie były ogłaszane wyniki konkursu i zwycięski zespól dał jeszcze raz swój popis. Był to tez czas na gwiazdę festiwalu w osobie Gorana Bregovica. Znowu przepadliśmy w sidła muzyki i tańczyliśmy, jak głupi.
Serbowie są niezwykle przyjaźni i mili. Lubią się zabawić. Nawet pomimo dużej ilości lejącego się zewsząd piwa i rakiji, nie widzieliśmy u nikogo żadnego objawu agresji, a ludzi było naprawdę dużo.
Nie wiem, jak wyglądał festiwal we wcześniejszych latach, ale mam wrażenie, ze trochę z festiwalu muzycznego robi się on festiwalem piwa i mięsa, połączonym z odpustem. Mi brakowało nieco większej ilości ulicznego obcowania z muzyką graną na żywo. Spodziewałam się większej ilości bitew na trąby, czy tez może ulicznych parad. Możliwe, ze po prostu nie trafiliśmy na odpowiedni dzień.
Nie wszystko może być idealne i pomijając te szczegóły, było naprawdę super. Muzyka Gucy porywa i nie chce puścić. Żadne zdjęcia, filmy czy opowiadania nie oddadzą klimatu. To trzeba po prostu przeżyć, a warto. My wytańczyliśmy się za wszystkie czasy 🙂