Co zobaczyć na Krecie południowo-wschodniej
Aby z Xerokambos przejechać na południowe wybrzeże wyspy trzeba było wjechać nieco w głąb lądu i kierować się na miejscowość Ziros. Droga prowadziła w stronę gór. Po pokonaniu kilku serpentyn i nabraniu wysokość, ukazała się godna podziwu panorama na wybrzeże, niebieską otchłań wody i poprzeplatane krętą drogą zbocze. Po dojechaniu na szczyt krajobraz był jeszcze ciekawszy i można pokusić się o stwierdzenie, że trochę jak z innej planety. Skaliste szczyty i zbocza pokryte powysychanymi porostami. Znaczna ich część dotknięta pożarami wyróżniała się zwęglonymi drapakami, kontrastującymi z pomarańczowymi skałami. Gdzieniegdzie między skalami wyrastały kolorowe ule, w których powstawał miodek z porastających góry ziół. Tą drogą zdecydowanie warto dla widoków pojechać.
Po przejechaniu na drugą stronę zrobiło się bardziej zielono. Pojawiła się też wcześniej jeszcze nie widziana w Grecji przez nas fauna w postaci włochatych kóz. Te bardziej brązowe przypominały nam naszego psa Czekoladyna. Przed miastem Ziros można odbić w stronę wybrzeża. My postanowiliśmy jeszcze dalej pojechać w głąb lądu. Przez wymarłe Ziros tylko przejechaliśmy. Z drogi można było zobaczyć liczne stare wiatraki.
W malutkim miasteczku Chandras zatrzymaliśmy się w lokalnej tawernie i w towarzystwie greckich dziadków trzymających w rękach różance (w końcu jest niedziela) wzmocniliśmy się kawa (naszą ulubiona na zimno z gęstą bitą śmietaną, czyli fredo cappuccino) i lokalnymi przysmakami.
Niedaleko miasteczka obejrzeliśmy ruiny średniowiecznej weneckiej wioski Voila. Zachował się tu fragment wieży, która była częścią fortecy, kościół i pozostałości domów. Nie omieszkaliśmy tez spróbować kilku winogron z otaczających nas plantacji winorośli.
Dalsza droga prowadziła przez liczne gaje oliwne.
Po dojechaniu do wybrzeża zaliczyliśmy krótki plażing na jednej z wielu plaży ulokowanych w zatoczkach pomiędzy stromymi brzegami.
Dalsza część południowo-wschodniego wybrzeża okazała się z zewnątrz bardzo mało ciekawa. Bardziej przemysłowa i upstrzona powciskanymi, gdzie się da uprawami, przykrytymi psującymi totalnie widoki foliami.
Mytros
Szukając noclegu na mapie znaleźliśmy miejscowość Myrtos, która okazała się bardzo sympatycznym małym kurortem, jakiego się w tym miejscu nie spodziewaliśmy. Ulokowaliśmy się w niedalekiej odległości przy zboczu nad plażą. Rowerami podjechaliśmy zobaczyć miasteczko i zjeść kolacje w jednej z wielu knajpek. Kuba niestety na swoje danie czekał chyba ponad godzinę, a po zapytaniu kelnera, gdzie jest jego obiad, usłyszał zbliżone do znanego z serialu powiedzenia „kalmari is coming!”. I tak coming przez kolejne 20 minut. Czekanie zostało nam jednak wynagrodzone dodatkowa karafką wina.
Duża plaża, urokliwe uliczki i dobre jedzenie, a do tego spokój. Czego na wakacjach chcieć więcej. Dlatego warto po drodze się tu przynajmniej na chwile zatrzymać.
Następnego dnia po drodze już na szczęście było mniej foli i wyłoniło się kilak ciekawych widoków.