Heraklion
Do Heraklionu dobiliśmy skoro świt. Wczesna pora zabrała nam chęci do większego zwiedzania miasta. Pierwsze wrażenie tez nie wzbudziło naszego zainteresowania, a planowaliśmy tu jeszcze wrócić na prom powrotny. Po krótkiej drzemce na pierwszym lepszym parkingu odwiedziliśmy jedynie kawiarnie i targ.
Okolice Heraklionu
Główną drogą ciągnącą się wzdłuż wybrzeża pojechaliśmy w stronę wschodnią wyspy. Pierwsze wrażenie Krety niestety takie sobie. Owszem widoki ładne, ale takich wyschniętych z roślinności gór i niebieskiego morza już nałapaliśmy dużo, gdzie indziej. Wybrzeże naszpikowane hotelami, plaże z parasolami, a uliczki sklepami z pamiątkami, restauracjami i barami nie autentycznymi greckimi, a takimi pod turystów przede wszystkim brytyjskich. Hmmmm po to wydaliśmy tyle na prom? No nic dajmy Krecie szanse i poczekajmy z opinią do końca pobytu.
Po dłuższych poszukiwaniach udało nam się znaleźć niewielką i spokojną plażę z lazurową zatoczką.
Agios Nikolaos
Dalej w poszukiwaniu lepszych widoków i spotu kitowego pojechaliśmy do miejscowości Agios Nikolaos. Wiatr owszem tu był i to bardzo porywisty, ale żadnego kita na horyzoncie nie znaleźliśmy. Miasteczko okazało się, jednym z bardziej popularnych miast na wypoczynek na Krecie. Nie pozbawiło, go to jednak klimatu. Życie płynie tu spokojnie, w malowniczym otoczeniu zatoki Mirabello.
Elunda i Spinalonga
Na nocleg zatrzymaliśmy się w położonej nieco dalej miejscowości Elunda. Widok mielimy na intrygującą nas wysepkę pokryta ruinami. Po sprawdzeniu miejsca w Internecie okazało się, że nieświadomi tego trafiliśmy na jedna z większych atrakcji Krety. Wysepka nosi nazwę Spinalonga i kryje w sobie nie lada historie. Na wysepce góruje wenecka twierdza z XVI wieku. Co ciekawsze w 1903 roku stała się ona kolonią trędowatych. Trafiło tam około 400 osób. Żyli tam w miarę normalnie. Mieszkali w niewielkich domkach tworzących osiedla, prowadzili sklepy i warsztaty, zbierali plony i łowili ryby. Powstawały kościoły i bardziej okazałe domy, często fundowane przez zamożne rodziny mieszkańców. Niestety byli oni nieco pominięci przez opiekę medyczna. Mogli między sobą zawierać małżeństwa, jednak jak urodziło im się zdrowe dziecko zostawało zabierane na Kretę pod opiekę dalszej rodziny lub obcych.
Trędowaci w 1957 roku zostali zabrani z wysepki i zostali przeniesieni do szpitali. Obecnie można zwiedzić pozostałości po dawnej kolonii. Koszt dopłynięcia na wyspę to ok 10E. Trzeba dodatków jeszcze opłacić wstęp w wysokości ok. 3-8 E (cena waha się w zależności od źródeł ja podających). My ostatecznie odpuściliśmy jej zwiedzanie i obeszliśmy się jej widokiem z wybrzeża.
Droga na wschód
Następnego dnia po drodze udało nam się znaleźć praktycznie bezludną plażę. Niestety, jak nie ma ludzi to nie ma dla kogo sprzątać. Przyjemność z kąpieli odebrały nam liczne plastikowe śmieci, których szczątki udało się nawet Kubie wynieść na brzeg na brodzie. W nagrodę widoki po drodze coraz ciekawsze.
Palekastro
Niedaleko miejscowości Palekastro znaleźliśmy spot Plakopoules Windsurfing Beach, ale niestety się okazało, że jest to typowe miejsce do pływania na windsurfingu, ale na kita się nie nadaje. Pomimo, że wiatr jest bardzo mocny, wieje od brzegu i w wyższych partiach jest bardzo niestabilny. Próbę pływania zdecydowanie odradził nam prowadzący szkółkę.
Skorzystaliśmy z możliwości dogodnego spania na dziko i ustawiliśmy się pod drzewkiem w sąsiedztwie kampera niemieckiego nauczyciela i robiącego wrażenie unimoga niemieckiej rodzinki.
Wieczorem po ledwo co zrobionym na wietrze grillu, przyciągnięci lecącą w oddali muzyka, w totalnej ciemności przespacerowaliśmy się do Kouremenos licząc na potańcówkę. Impreza owszem była, ale okazała się imprezą prywatną zorganizowana przed ślubem w fajnym beach barowym klimacie. Zamiast tańczyć, zjedliśmy w restauracji obok trochę grackich specjałów.