Sajgon
Do Sajgonu, a właściwie Ho Chi Minh dojechaliśmy z samego rana zaraz po wchodzie słońca. Autokar zatrzymał się przy dużym parku. Wysiedliśmy z niego bardzo zaspania. Pierwsze co nam się rzuciło w oczy zanim ogarnęliśmy drogę do naszego hostelu to pełno ludzi uprawiających jakąś aktywność fizyczną. Od gry w zośkę, poprzez Tai Chi, a na badmintonie i czołganiu się po chodniku kończąc.
Ich widok nas na chwilę trochę ożywił i poszliśmy w stronę hostelu licząc na możliwość dospania się w pokoju. Jak się okazało nic bardziej mylnego. Doba zaczynała nam się dopiero za dobrych kilka godzin. Wąski hol zasłany był posypiającymi gdzie się dało backpakersami. Zdecydowaliśmy się na drobną zmianę garderoby (z braku miejsca na tyłach budynku), zostawienie plecaka w recepcji i udanie się na poszukiwanie śniadania. Odbiliśmy w boczne uliczki. Zastał nas tam typowy widok wąskich budynków, zwojów kabli elektrycznych i ulicznej plątaniny skuterów z ludźmi. Śniadanie też typowe czyli bułkę z omletem z porządną kawa zjedliśmy w jednej z obskurnych knajpek.
Mimo wzmocnienia posiłkiem nadal zamykały nam się oczy, a nogi odmawiały jeszcze zwiedzania. Zaszyliśmy się na ławce w parku aby trochę się zregenerować.
Targ Ben Thanh
Zwiedzanie miasta zaczęliśmy od targowiska Ben Thanh, największego w mieście. Znajduje się ono przy dużym placu w dzielnicy 1. Budynek łatwo rozpoznać po charakterystycznej wieży z zegarem. Można tu kupić praktycznie wszystko. Miejsce to nie wyróżniało się dla nas niczym szczególnym od innych targowisk, jakie widzieliśmy w Wietnamie poza jego skala.
Jednak jak miało by być to nasze jedno z pierwszych odwiedzanych w Wietnamie tego typu miejsce to bylibyśmy pod dużym wrażeniem panującego tam klimatu, oferowanych produktów i osobliwych sprzedawców. Tak to jest w trochę dłuższej podroży, że najpierw rzeczy, które nas zachwycają i napawają nigdy wcześniej nie widzianym widokiem, powoli staja się neutralne i powszednie.
Dzielnica 1
Popołudnie spędziliśmy spacerując po dzielnicy 1. Szerokie aleje starego Sajgonu pełne są kolonialnych budynków, dużej ilości zieleni i coraz większej ilości nowoczesnych- przeszklonych wieżowców. Ruch uliczny wcale nie był tak duży, a nad skuterami przeważały dobrych marek samochody. Odnieśliśmy wrażenie (za mało i za krótka zwiedzaliśmy miasto aby być pewnym swojej opinii), że przynajmniej ta cześć znacznie rożni się od zatłoczonego, żyjącego szybko i w jakiś takim swoistym nieładzie centrum Hanoi. Tutaj jest wręcz schludnie, nowocześnie i spokojnie.
Muzeum Pozostałości Wojenny
Mocnym punktem naszego zwiedzania było warte odwiedzenia Muzeum Pozostałości Wojenny (wstęp 15000 VND- ok. 3 zł). Dawniej nazywało się Muzeum Zbrodni Amerykańskich. Pomimo, iż nazwa została zmieniona w celu ocieplenia stosunków międzynarodowych, ekspozycja jednostronnie ukazuje konflikt i piętnuje zbrodnie dokonane głównie przez wojska amerykańskie. Na zewnątrz można zobaczyć pojazdy wojskowe oraz odtworzony w naturalnej wielkości francuski obóz jeniecki z salami tortur oraz tzw. klatkami tygrysimi, gdzie przetrzymywano jeńców. W środku możemy obejrzeć sztukę propagandowa, kolekcje broni, granaty, mundury i zdjęcia wojenne.
Największe wrażenie robią zdjęcia pokazujące zmutowane osoby na skutek użycia przez Amerykanów napalmu oraz broni biochemicznej, a przede wszystkim czynnika pomarańczowego (Agent Orange). Pokazane są też w formalinie uszkodzone płody. Muzeum ze względu na swoja brutalna treść odradza się zwiedzać z dziećmi. My prosimy wrażliwsze osoby o szybkie przewiniecie poniższych zdjęć.
Dzielnica 5 | China Town
Na wieczór pojechaliśmy do dzielnicy 5 Cholon. Jest to tutejsze chinatown. Ponieważ jest ona znacznie oddalona od centrum postanowiliśmy pojechać tam autobusem. Sprawdziliśmy jaki numer tam jedzie oraz gdzie znajduje się przystanek. Okazało się, że jest on niedaleko targowiska, wiec znaliśmy już drogę. Upewniliśmy się jeszcze kilka razy pytając przechodniów czy to ten przystanek i zasiedliśmy w oczekiwaniu na transport. Czekaliśmy dobre 40 minut, a żaden przejeżdżający autobus się nie zatrzymał. Przystanek okazał się przystankiem widmo, a nie tylko my na nim czekaliśmy. Zaczęliśmy się wiec rozglądać za innym i w końcu dotarliśmy do właściwego miejsca czyli pętli, która znajdowała się niedaleko.
W dzielnicy chińskiej liczyliśmy na atrakcje w formie dobrego street foodu (mieliśmy w pomięci chińską dzielnice w Bangkoku). Przeszliśmy się kilka razy wzdłuż i w szerz ale takiego miejsca nie znaleźliśmy nie mówiąc już o jakiś ciekawych restauracjach. Skończyliśmy na sushi, z ładnym widokiem, ładnym wnętrzem, miłym właścicielem ale nie powalającym jedzeniem.
Po wycieczce do Cholon, obeszliśmy lokalne biura podróży w celu zebraniu ofert na wycieczkę po delcie Mekongu. Jak wynikało z naszych kalkulacji dojazd do punktu wypadowego, nocleg, wypożyczenie lodzi , jedzenie, przekroczenie granicy i dotarcie do stolicy Kambodży wyszło by nam znacznie drożej jak byśmy organizowali to na własną rękę, a do tego pojawiało się dużo niewiadomych i pewne ryzyko z trudnościami na granicy.
Po wnikliwym przeanalizowaniu w sumie podobnych do siebie ale różniących się szczegółami ofert wybraliśmy jedną z nich. Z biletami w kieszeni wróciliśmy do hostelu. Chwile pogadaliśmy z nasza australijska współlokatorką i padliśmy spać.