Belgrad
Niestety do Belgradu dojechaliśmy dużo później niż przewidywaliśmy. Najpierw zatrzymała nas kolejka na przejściu granicznym Węgry-Serbia. Później stanie w kolejce na autostradzie po bilet, a na sam koniec wpakowaliśmy się w mega korek na wjeździe do Belgradu. Ciągnąl się przez kilka kilometrów, aż do momentu kiedy odbiliśmy z trasy, po przejechaniu mostu nad Sawą. Te wszystkie przymusowe spowalniacze odbywały się w niemiłosiernym upale. W mieście przynajmniej można było popatrzeć na zmieniająca się okolice i królujące przy drodze budynki w stylu brutalizmu, których sporo w Belgradzie.
Walter Sarajevski Cevap
Umęczeni i zgrzani do granic możliwości. Pierwsze, co zrobiliśmy po zatrzymaniu się to zgasiliśmy pragnienie wodą z pobliskiego kiosku. Poszliśmy też trochę odpocząć i coś zjeść do polecanej na innym blogu restauracji, serwującej podobno jeden z najlepszych cevap w mieście. Opinia nie była myląca. Podane były bardzo prosto, bo tylko z pitą, ale jakość mięsa wzięła tu górę nad skromnością. Dołączamy się zatem do dobrej opinii o tym miejscu i polecamy odwiedzić Walter Sarajevski Cevap.
Muzeum Sztuki, którego nie ma.
Po obiedzie była już godzina 19. Postanowiliśmy szybko się zebrać i pojechać do czynnego do 20 muzeum sztuki nowoczesnej. W czasie drogi zobaczyłam, że takie jest w Belgradzie. Weszłam nawet na chwile na jego stronę oraz obejrzałam zdjęcia budynku w googlu. Wpisaliśmy nazwę na mapę i za nawigacja przejechaliśmy na drugą stronę rzeki (tym razem bez korka uff) i przez park dojechaliśmy do miejsca docelowego. Zaparkowaliśmy samochód i dalej piechotą poszliśmy w stronę, gdzie miało znajdować się muzeum. Tu niespodzianka. Owszem budynek, jak z obrazków internetowych jest, ale widać, ze dopiero wybudowany, a w środku i na zewnątrz trwają prace wykończeniowe. Na tym skończyło się nasze oglądanie sztuki nowoczesnej Belgradu. Do tej pory nie rozgryzłam tematu, czemu na mapie i w Internecie to miejsce funkcjonuje, a w rzeczywistości jego funkcjonowanie jest oddalone o co najmniej rok. Może mieści się wystawa tymczasowa np., gdzie indziej. Nie wiem.
Zwiedzanie
Postanowiliśmy, skorzystać z faktu, iż już jesteśmy w Belgradzie i zobaczyć, go chociaż trochę (rano musieliśmy jechać już do Gucy aby załapać się przynajmniej na dwa dni festiwalu) wieczorowa porą i zostać tu na noc. Busa mieliśmy zaparkowanego w parku, nad sama rzeką i to miejsce wydało nam się odpowiednie do spania. Było w miarę cicho i pusto.
Wskoczyliśmy, wiec na rowery i ruszyliśmy w miasto. Zaczęliśmy od przejechania się ścieżką rowerową prowadzącą wzdłuż rzeki Sava. Wzdłuż rzeki ,również ciągnęły się bary i kluby nocne ale coś podejrzanie było w nich pusto i cicho. Trochę nas to zastanowiło. Jednym z mostów przeprawiliśmy się na druga stronę, gdzie znajdowało się centrum miasta.
Samo Pivo
Tam odwiedziliśmy pub pod dużo mówiąca nazwa Samo Pivo, w którym do wyboru było kilkadziesiąt piw z nalewaka i jeszcze większa ilość butelkowanego. W przyjemnej atmosferze, przy dobiegającej z restauracji mieszczącej się poniżej muzyce, na nagrzanym od słońca betonowym tarasie z widokiem na jedną z wąskich uliczek, wysączyliśmy po piwku albo dwóch.
Pojechaliśmy jeszcze zobaczyć, co się dzieje na jednej z bardziej reprezentacyjnych ulic miasta i pobliskim deptaku. Działo się dość dużo. Tłumy spacerowiczów płynęły wzdłuż wystaw sklepowych, a z kolei te były przeplatane licznym restauracjami, które pękały w szwach od ilości osób siedzących w ich ogródkach. Trzeba przyznać, ze Belgrad w upalny, letni dzień tętni życiem.
Gdy wróciliśmy do busa, w koło nie było już tak spokojnie i cicho. Z każdego klubu dochodziła głośna muzyka, bulwarem spacerowali ludzie, a przy parkingu był ruch , jak u nas w godzinach wieczornych na mazowieckiej. No nic. Jakoś będzie trzeba przetrwać noc.
Podczas, gdy Kuba zakładał rowery na bagażnik podszedł do nas wyglądający lekko na menela, ubrany w odblaskową kamizelkę jegomość. Pyta się nas czy będziemy tu spali. My, ze pewnie tak. Czeka, czeka obok nas. Jak Kuba skończył pakować rowery nagle mówi, ze w takim razie trzeba zapłacić 5 Euro, bo parking tu płatny jest 2E za dwie godziny. Kuba zaczął się z nim targować, ze to dużo itp. ale facet był nie ugięty. Ja w końcu stwierdziłam, ze należy odpuścić i albo stąd jechać, albo zapłacić te 5E i mieć spokój. Facet wziął równowartość w lokalnej walucie (rachunku nie chciał wystawić) i na odchodne powiedział, ze ja jestem dobra, a Kuba zły. Po kilku minutach do nas wrócił. Powtórzył, ze ja dobra i zwrócił mi równowartość ok 1E.
Tak oto mieliśmy nocleg prawie w samym sercu Belgradu za 4E i to dodatkowo z muzyką do samego rana i temperaturą w środku powyżej 30 stopni.
Byliśmy zdecydowanie za krótko w tym mieście aby wyrazić swoja opinie, ale nasze pierwsze wrażenia są zdecydowanie pozytywne.