Do Grecji Kontynentalnej dobiliśmy skoro świt. Wraz z pozostałymi pojazdami wyjechaliśmy gęsiego z promu. Każdy ruszył w swoją stronę. My obraliśmy kierunek na Korynt i zatokę Koryncką. Wschodzące słońce pięknie podkreślało industrialne obrzeża Pireusu.
Korynt i Kanał Koryncki
Dojechaliśmy do miasta Korynt, gdzie zmęczeni wczesną porą pobudki i drogą zaliczyliśmy turbo drzemkę na parkingu Lidla w cieniu budynku. Aby zobaczyć znany Kanał Koryncki wróciliśmy na główną drogę i trochę się cofnęliśmy. Na mapie należy szukać miejsca oznaczonego nazwą „ Corinth Canal Footbridge” (miejsce z którego my oglądaliśmy kanał)
Kanał oddzielił od kontynentu Półwysep Peloponez tworząc z niego wyspę. Hmm czyli znowu nie jesteśmy na kontynencie, na który niedawno wróciliśmy. Jednocześnie łączy poprzez zatoki morze Egejskie z morzem Jońskim. Nie będę wdawać się w dość długą (i ciekawą) historię budowy kanału, bo ją można przeczytać w wielu źródłach. Muszę jednak napisać, że niby to nic taka atrakcja do zobaczenia, ale jak się stanie na moście nad kanałem i popatrzy w dwie strony, spojrzy się w dół i ogarnie się jego skalę, to można wydać z siebie głośne łał dla tego przedsięwzięcia. Szkoda, że akurat nie płynął żaden statek, który byłby dodatkowym odniesieniem do skali. Obok mostu dla pieszych znajduje się też kilka bunkrów.
Będąc już w okolicy podjechaliśmy zobaczyć ruiny starożytnego Koryntu. Nasyceni już widokami tego typu, zrezygnowaliśmy z płacenia ok.6E za osobę za wejście i obejrzeliśmy wszystko zza płotu. Chyba dużo więcej wchodząc na teren się nie zobaczy. Można, jednak wtedy coś pomacać i zwiększyć swoje doznania empiryczne z tego miejsca.
Półwyspu czy też może wyspy Peloponez tego dnia nie opuściliśmy. Przypadkiem trafiliśmy na bardzo fajne miejsce, w którym zostaliśmy przez kolejne dni. Część dalsza w kolejnym poście.